Mało kto słyszał o górce w
Myśliborzycach. Ot, po prostu niewielka górka, wznosząca się ledwie nad okolice. Takich wzniesień jest bez liku.
Ta wyróżnia jedynie faktem, że z jej zbocza eksploatowano piasek. Jest to więc fajne miejsce do zabawy. Można poskakać albo pozjeżdżać na rowerze górskim.
Górka jest o tyle frapująca, że na dnie płaskiej jak stół Pradoliny Wrocławskiej jest to jedyne wypukłe miejsce w okolicy. Szczególnie widać to od strony Szydłowic. Z lewej strony aż po horyzont jest równina, z prawej horyzont zamyka tylko zabudowa Brzegu. A na środku równiny właśnie ta górka. Mała, ledwie 300 - 500 metrów średnicy, nieco ponad 10 m wysokości.
Skąd się więc wzięła? Próbował na to pytanie odpowiedzieć dr Jan Majewski w przewodniku Moje turystyczne ścieżki. Ale czy kogoś przekonał o niezwykłym działaniu wiatru i osadzaniu się zwietrzałej gleby w młodszym halocenie? Anomalia geologiczna? Hmm.
O górce powiedziała kiedyś ogólnopolska telewizja, w 1997 roku, tam właśnie schroniła się przed wodą ludność z Myśliborzyc, tylko tam woda nie dotarła. I wtedy zacząłem się interesować jej przeszłością. Odkrycia są zdumiewające.
Cofnijmy się o dwa tysiące lat
Pradolina Wrocławska ma około 8 km szerokości, dnem płynie Odra. Ale jej brzegi, niczym nie umacniane, nie są stabilne. Co wezbranie wiosenne, czy letnie, to rzeka wylewa się na 8 kilometrów. A potem wraca albo na lewą krawędź, pod Ryczyn i dzisiejszy Brzeg albo na prawą krawędź w miejsce gdzie płynie Śmieszka i Smortawa.
Mieszkańcy nie próbują nawet walczyć z siłami natury, nie uprawiają na tym terenie ziemi, nie zakładają osad. Ale korzystają z tych terenów, wypasają bydło, polują, łowią ryby. Każdy wylew jest zaskoczeniem i może być niebezpieczny. Pojawia się potrzeba schronienia przed nieujarzmioną rzeką. Jednym z takich miejsc jest nieznaczne wzniesienie w dzisiejszych Kościerzycach. Okazuje się jednak niewystarczające przy większych powodziach. Bardzo często ludzie giną w wodzie. Najbliższe suche, bezpieczne tereny albo znajdowały się za daleko, albo po drugiej stronie rwącej rzeki. I wtedy, prawdopodobnie około wieku XI pojawił się jakiś Flamand.
Aby zrozumieć przenieśmy się do Holandii
Obecna Holandia to w 30 % wyrwane morzu tereny depresyjne. We wczesnym średniowieczu były to bagienne tereny, które albo zalewały słone wody sztormowe Morza Północnego, albo słodkie wody Renu i Mozy. Germańskie plemiona, z których dzisiaj wywodzą się mieszkańcy Belgii i Holandii chronili się w tym trudnym terenie budując coś na kształt grodzisk. W języku flamandzkim nazywano to terpami. W pierwotnej formie terpy to usypane z ziemi górki, na których budowano pojedyncze chałupy. Nieco bardziej rozwinięte miały ponad hektar. Później sąsiednie terpy łączone bywały mostami, groblami, w końcu cała sieć grobli zamykająca szczelnie obszar tworzyła poldery. Tak więc poldery wywodzą się z Holandii. W XIX w. powstało ich sporo wzdłuż Odry. Z Holandii też wywodzi się terpa.
Wspomniany Flamand, jakiś emigrant lub kupiec przywędrował w okolice Ryczyna i sprzedał pomysł. Miejscowa ludność szybko pochwyciła myśl i w ciągu zaledwie kilku lat usypała prawdziwą terpę. Było to jeszcze w czasach sprzed kolonizacji XIII-wiecznej, więc próżno szukać jakichś dowodów pisemnych. Jednak przybyli na ten teren niemieckojęzyczni duchowni odnotowali przekazywaną od kilku pokoleń opowieść o tajemniczym pomysłodawcy. Opowieść o tym jak powstała górka była przekazywana wśród miejscowych z pokolenia na pokolenie. I gdyby nie ostatnia straszna wojna, która wygnała autochtonów, zapewne do dziś by była ta historia znana.
Przybyli po ostatniej wojnie repatrianci ze Wschodu nie przekazywali już tej opowieści. Obca im była też przyroda: rzeka, wylewy. Pewnie dlatego byli tak zaskoczeni i zdruzgotani powodzią w 1997 r. Ale właśnie w lipcu 1997 r. Myśliborzyckie Wzgórze uratowało ludzi od kąpieli jeśli nie utonięcia. Być może tak, jak przed wiekami. Czyż nie czas wskrzesić legendę i uhonorować nieznanego z imienia Flamanda?
Nieco później niż terpa w Myśliborzycach, w czasie zakładania całego systemu grodów wokół Ryczyna również korzystano z doświadczeń flamandzkich - wszystkie gródki, mimo że powstały na dnie Pradoliny, to jednak usytuowane były na niewielkich nasypach: do dziś można sztuczne nasypy zaobserwować w Błotach-Zamczu (cmentarz), Lednicy (Kellerberg), Ryczyn II (małe grodzisko). Być może też kościół w Kościerzycach.
Dużo później niż grodziska, bo w XIII wieku Holendrzy już masowo napływają wraz z innymi osadnikami z Zachodu, powstają nawet osiedla pod Wrocławiem. To już są znane fakty historyczne. Niemniej do Myśliborzyc ich kultura dotarła kilkaset lat wcześniej.
W czasach już nam znanych z przekazów pisanych okolice Myśliborzyc nie są gęsto zaludnione. Zapewne wynika to z wciąż występujących powodzi. Ale samo Wzgórze jest w cenie. W 1545 r. zakupują je Piastowie i wykorzystują do urządzenia zwierzyńca oraz plantacji winorośli. Później dobra przechodzą przez różne ręce, w XVIII w. teren wokół górki zostaje zabudowany, Wzgórze zostało obsadzone lasem, przed II wojną stała na nim też gospoda (Restaurant zum Weinberg - na zdjęciu).
Tak więc zagadka Myśliborzyckiego Wzgórza wydaje się być rozwiązana. Zapewne w dalszym ciągu będzie trzeba szukać źródeł w niemieckich wspomnieniach, ale to już zadanie dla archiwistów.