Z Czarnolasu przez Łanów do Chróściny prowadzi stara polna droga. W pewnym miejscu jest skrzyżowanie, z którego odchodzi droga do cmentarza w Skoroszycach. Stoi tu kamienny krzyż. 800 metrów w stronę Chróściny stoi średniowieczny kamień graniczny księstwa biskupiego.
Miejsce to otoczone jest pewną niesamowitą tajemnicą. Śmiałków, którzy tu przyjdą w ciemną bezksiężycową noc, spotka nieprzyjemne przeżycie, o którym nie chcą powtarzać. Mimo to znajdują się kolejni, którzy tu szukają wrażeń. W letnie noce można dostrzec z sąsiednich wsi płonące na polu ogniska, to rozpalają je młodzi amatorzy przygód. Ale doczekać się mogą tylko ci najodważniejsi, którzy w zupełnym mroku i ciszy przyczają się w przydrożnym rowie, między słupem granicznym a kamiennym krzyżem.
Tak opowiadał jeden z nielicznych, którzy Go widzieli: Wyjechał z mgły drogą od Skoroszyc. Na skrzyżowaniu zatrzymał konia. Zakreślił pochodnią znak krzyża, wskazał drogę do Czarnolasu i dał znak, jakby kogoś przywoływał. Spiął konia i ruszył na Chróścinę. Gdy przejeżdżał koło mnie, myślałem, że koniec ze mną, że mnie zauważy. Nie zauważył nie rozglądał się na boki, nie mógł głowę trzymał... pod pachą.
Gdy się oddalił o kilkaset metrów, usłyszałem jazgot psów. Wydawało się, że gdzieś przy biskupim słupie toczy się jakaś kłótnia, walka nie wiem. Pochodnia zgasła, usłyszałem w ciemnościach tylko tętent konia. Schowałem się w krzaki. Galopował w moim kierunku, a za nim sfora wściekle ujadających psów. Jak przelecieli koło mnie, poczułem tylko wiatr, furgająca za nim długa peleryna smagnęła mnie po twarzy. Rycerz na koniu pognał na Łanów i wkrótce zniknął we mgle. Psy skręciły koło krzyża w lewo, na Skoroszyce.
Bałem się ruszyć w jakimkolwiek kierunku, przesiedziałem do świtu.