Jeszcze do niedawna, poszukiwacze błądzili całymi dniami po Miłocickim Lesie. Biada im, gdy nie zdążyli przed zmrokiem.
Przedwojenne legendy krążące wśród mieszkańców opowiadały o niejednym śmiałku, który wyruszał pewny siebie a wracał z lasu z podkulonym ogonem, blady i przerażony. Podróżni wracający np. z targu w Oleśnicy nie raz skracali sobie drogę przez Radzieszyn i przez las. Ale nocą łatwo było pomylić drogi, błędne ogniki niejednego wyprowadziły w pole i biada mu, gdy znalazł się koło krzyża.
Po wojnie już w błędne leśne ogniki nikt nie wierzył, ale znaleźli się głupcy, którzy uwierzyli w skarb. I, niestety, oni pierwsi trafili do krzyża przed krajoznawcami i turystami. A trafić było trudno, na żadnej popularnej mapie, w żadnych ogólnodostępnych opracowaniach, krzyż nie był opisany. Można było godzinami szukać miejsca, ukrytego w leśnym gąszczu dróżek między Mikowicami a Radzieszynem.
Gdy po kilku próbach trafiłem tam w końcu, krzyż już leżał powalony i złamany. Z jednej strony płaskorzeźba Chrystusa na krzyżu. Z drugiej długa inskrypcja po niemiecku. Można z niej wyczytać całą historię. Wbrew pierwszym podejrzeniom, nie jest to krzyż pokutny. Jego powstanie wiąże się ściśle z istniejącym tu kiedyś cmentarzem, na którym chowano zmarłych na cholerę. Takie cmentarze powstawały zawsze z dala od ludzkich osad. Budziły strach przed śmiertelną chorobą, nie były odwiedzane, stąd też liczne legendy krążące wokół nich. Ten założono w czasie wojny 30-letniej toczyła się w latach 1618-38 która na Śląsk przyniosła choroby, głód i nędzę.
W ubiegłym roku leżący w leśnej ściółce krzyż uratowano. Zajął się nim proboszcz z sąsiedniego Przeczowa, ksiądz Jan Kurcoń. Krzyż posklejano, wypełniono ubytki, i ustawiono w bezpiecznym miejscu, przed kościołem w Przeczowie. Przemieszczanie takich zabytków nie jest dobrym zwyczajem, krzyż powinien zostać w lesie i nadal, jak przez stulecia, wskazywać historyczne miejsce. Niestety, barbarzyństwo współczesnych wandali, zmusza do chowania przed nimi nawet krzyży.